2013-08-07

Szczęśliwa trzymiesięcznica!

Zabieram się do pisania i co chwilę coś mnie odrywa. A to bulgoczące mięso, które gotuje się dla Iru (tak, wiem, że przy 36 stopniach gotowanie to kiepski pomysł...), a to konieczność zmiany ręcznika, którym chłodzę Księżniczkę w ten upalny dzień. Nawiasem mówiąc, ta metoda zdecydowanie działa, polecam - trzeba tylko ręcznik zmieniać na zimny co ok. 40 minut.

Iru pod mokrym ręcznikiem

Po ostatniej chemii, a raczej po wszystkich trzech dawkach - bo chemioterapeutyki kumulują się w organizmie - Iru straciła bardzo dużo sierści. Wróciły również dawno zwalczone problemy skórne w sporym nasileniu. Co chwilę pojawia się kolejna egzema, miejscami silny łupież, a włosy wychodzą z niej garściami. A podobno psy nie tracą włosów po chemioterapii, jak ludzie... Widocznie Iru stanowi wyjątek. Mam nadzieję, że jednak nie wyłysieje całkowicie - ale w razie czego, i to przetrwamy.
Do tej pory, żeby dostarczyć Iru potrzebnych niskonienasyconych kwasów tłuszczowych, dodawałam jej do jedzenia tłoczony na zimno olej lniany. To jednak nie wystarczy, dlatego dzisiaj kupiłam Efa Olie - zobaczymy, czy pomoże.
Ach, no właśnie, dzisiaj jest wyjątkowy dzień! Dokładnie trzy miesiące temu Iru przebyła operację, a dzisiaj - miesiąc po ostatniej dawce chemii - miała kontrolny rentgen. Przerzutów brak! Wizyta na radiologii była męcząca z powodu gorąca, ale i zabawna. Pan doktor był trochę skonfundowany koniecznością zrobienia zdjęć kości długich. Dziwił się również, że bez premedykacji. A później zdziwiłam się ja, że robimy zdjęcie stawów biodrowych, w rynnie, kiedy pies musi leżeć na plecach niczym chleb w foremce - bo faktycznie, dawno temu, kiedy prześwietlałam Iru stawy, żeby wykluczyć dysplazję, takie zdjęcie miała robione pod "głupim jasiem". No i zrobiliśmy je z Iru w pełni przytomną! Ona jest akitą - aniołem ;)
Wyniki krwi też ma prawidłowe. Jedynym więc problemem obecnie jest stan jej skóry - wygląda, jakby chorowała na Sebaceous adenitis. Na razie będzie dostawała antybiotyk przez dwa tygodnie, poza tym do jedzenia dodawać będę Efa Olie. 
Plan jest taki, żeby wcześniej niż za 3 miesiące nie odwiedzać weterynarza :)
Chcielibyście, żebym umieściła na blogu zdjęcia rentgenowskie Iru?

Trzyłapka po wizycie kontrolnej



2013-06-11

Przygotowania do amputacji - czyli czego się spodziewać

Dzisiaj mija pięć tygodni od amputacji i dwa od pierwszej dawki chemii. Iru jest wciąż bardzo słaba. Miewa lepsze i gorsze dni; czasami udaje nam się spacer dookoła bloku lub trochę dłuższy. Z reguły jednak nie chce iść albo idzie tylko w jedną stronę - "tam" - a potem kładzie się zmęczona na boku. Na środku drogi ;)
Wczoraj czekałam pół godziny aż odzyska siłę, żeby wstać. Nie pomagały nawet zachęty ze strony 2,5-letniej sąsiadki ;) Niezła lekcja cierpliwości.
Zastanawiam się, jak mogę jej pomóc - dlatego czytam właśnie ponownie o skutkach ubocznych chemioterapii.

Przeglądając zdjęcia z pierwszego dnia, pomyślałam, że warto byłoby napisać, jak przygotować się do operacji, bo nie zawsze takie informacje przekazuje lekarz. W naszym przypadku tak nie było.
Pies może na początku potrzebować pomocy przy chodzeniu, dlatego ja uszyłam "nosidło": złożony i zszyty kocyk z polaru, z otworem na lewą przednią łapę i wzmocnionymi uchwytami nad grzbietem. Jednak przez pierwsze dni nie było z niego pożytku, bo i tak musieliśmy znosić Iru na dół na kocu. Z drugiego piętra. Warto zatem mieć kogoś do pomocy, zwłaszcza na początku. Na dworze Iru skakała sama, więc z kolei nie potrzebowała asekuracji. Szelki w początkowym okresie się nie sprawdzą, ponieważ rana jest zbyt duża. Przynajmniej przy tak wysokiej amputacji, jaką miała Iru - łapa wraz z łopatką - trzeba poczekać aż rana się zagoi i szwy zostaną ściągnięte.
Najtrudniejszy jest dzień operacji. Jeśli pies nie zostaje w klinice (może gdzieś się to praktykuje, ja odbierałam Iru od razu), trzeba nastawić się na spędzenie całego dnia w domu i bycie z psem, nawet leżenie z nim na podłodze. Dobry film czy książka będą nieodzowne :) Wieczorem kieliszek wina... choć miałam wątpliwości, czy jednak nie należy zachować możliwości prowadzenia samochodu - na wszelki wypadek.
Będzie trudno; ponieważ pies będzie przerażony, my musimy zachować spokój. Iru nieustannie płakała, to było trudne do zniesienia. Chciało jej się pić, więc dawałam jej wodę ze strzykawki i co jakiś czas podstawiałam pod nos miskę.
Warto wypytać lekarza dokładnie jakie objawy mają nas zaniepokoić i kiedy trzeba szukać pomocy - taka wiedza pozwoli reagować na zachowanie psa z większym spokojem.
Ponieważ mam drewnianą podłogę, zaopatrzyłam się w duży dywan, żeby nie rozjeżdżały jej się łapy. To bardzo ważne, żeby pomóc psu nabrać stabilności i pewności. Obawiałam się też, żeby Iru się nie wywróciła i nie zrobiła sobie krzywdy. Dywan był świetnym pomysłem i chociaż go nie cierpię, na razie leży nadal :)
Trzeba przygotować się na silne przeżycia i zaopatrzyć w odpowiednią dozę cierpliwości i wyrozumiałości dla siebie nawzajem. Przy takich emocjach łatwo o nieporozumienia - a to wyjątkowo trudna sytuacja dla każdego członka rodziny. Dlatego wszelkie zakupy warto zrobić dzień wcześniej i zaplanować sobie domowe lenistwo. Następnego dnia będzie lepiej!

2013-06-03

Pytania, wątpliwości i odzyskany apetyt :)

Dzisiaj Iru uszczęśliwiła mnie zachwycającym apetytem, z jakim pochłonęła swoją kolację :) Teraz, po pierwszej dawce chemioterapii, jest to tym większa radość, że dzień po chemii straciła apetyt. Potem stopniowo wracał, a dzisiaj osiągnął chyba pełnię :)
Iru od małego była niejadkiem. Dobrze pamiętam moje wysiłki, żeby cokolwiek jadła. Im bardziej ja się starałam, żeby dostawała to co najlepsze, tym bardziej ona obchodziła miskę z daleka. Kiedy miała 4 miesiące jadła bardzo mało, właściwie mogłabym napisać, że nie jadła prawie wcale. Martwiłam się tym bardzo. Kto wie, czy niedobory żywieniowe w tym okresie nie przyczyniły się do jej choroby? Nie dowiem się tego nigdy. Dość, że jak tylko cokolwiek (suplement) do jedzenia dodałam, to nie jadła.
Unormowało się to w miarę dopiero jak miała ponad rok - nie pamiętam już dobrze kiedy...
Ale odbiegam od tematu - którym miała być chemioterapia.
W przypadku leczenia kostniakomięsaka chemioterapię stosuje się wspomagająco po amputacji, jest to tzw. chemioterapia adjuwantowa. Terapia cisplatyną lub karboplatyną ma zabić komórki nowotworowe, które potencjalnie są w płucach (mikroprzerzuty), a tym samym spowolnić rozwój przerzutów odległych. Czasami stosuje się leczenie skojarzone z doxorubicyną, która jednak może uszkadzać serce. Podaje się od 4 do 6 dawek chemioterapeutyku w odstępach trzytygodniowych. Takie stosuje się protokoły leczenia. Jednak znalazłam metaanalizę badań, z której wynika, że zastosowanie chemioterapii nie miało wpływu na długość przeżycia po amputacji oraz że liczba dawek podanych psu nie ma znaczenia. 
Jak również takie, że dawek musi być co najmniej cztery. Czytając, można napotkać dużo sprzecznych informacji, takich jak np.: 
Chemioterapia i radioterapia stosowana jest jako dodatkowa do chirurgii metoda lecznicza, spowalniająca rozwój przerzutów odległych. Jednak nie zaobserwowano specjalnej poprawy w skutek stosowania tych metod. 
W tym samym artykule czytamy:
Średnio po zabiegu amputacji i dobrej reakcji na leczenie dodatkowe psy przeżywały od 12 do 24 miesięcy. W/g różnych autorów psy mają szansę na przeżycie po podjęciu następujących kroków:
- amputacja bez chemioterapii: do 10% szans na przeżycie 1 roku;
- amputacja wraz z chemioterapią: od 30 do 62% na przeżycie 1 roku i od 7 do 20% na przeżycie 2 lat.
- chemioterapia z częściową amputacją i wstawieniem implantu: do 63% szans na przeżycie 1 roku.
- napromienianie i chemioterapia: do 50% szans na przeżycie roku.
Cytaty pochodzą stąd: Nowotwory kości u psów, pogrubienia są moje.

Dla mnie największym problemem jest niemożność przedyskutowania szczegółowo metod leczenia z lekarzem - jestem pozostawiona sama sobie z wszystkimi wątpliwościami i pytaniami. Stąd poszukiwania w internecie. Szkoda, bo właściwa komunikacja z lekarzem pomogłaby mi pokonać różne lęki. 
Przykładowo: przed amputacją nikt nie przygotował nas na to, co będzie się działo potem, nie powiedział, jak przygotować mieszkanie, co dalej. Co więcej, nie zostałam poinformowana, że kość po amputacji nie jest automatycznie oddawana do badania histopatologicznego, tylko opiekun musi wyrazić chęć. Ja, myśląc, że taka jest procedura (bo dopiero mając całą kość można postawić 100% diagnozę - mówił o tym m.in. onkolog), nie wyraziłam takowej - i kość została wyrzucona. 

Mój dzisiejszy wpis dobrze oddaje chaos panujący w mojej głowie - i setki pytań. Czy podawać jej suplementy? Jak tak, to jakie? (Konsultuję to z moją Przyjaciółką, która jest ludzkim onkologiem - dobrze, że ją mam!) Co dawać do jedzenia, a czego nie? Czy warto spróbować podawać lek Artemisinin, który daje obiecujące rezultaty w leczenie alternatywnym? Przeczytać o nim można m.in. tu: Artemisinin.
Jeśli chodzi o żywienie, wspomagam się dostępnym online fragmentem książki "Dog Cancer Diet", do pobrania tutaj

Iru dostaje karboplatynę, przy której ryzyko skutków ubocznych jest niższe. Jak na razie był to krótkotrwały brak apetytu i ogólne osłabienie. W tej chwili spacer dookoła bloku jest dla niej zbyt dużym wyzwaniem, ale mam nadzieję na jeszcze niejedną wspólną wyprawę. 

Miłego wieczoru - wracam do miziania Księżniczki :)


2013-05-28

Pierwsza chemia

Nie nadążam z pisaniem postów, bo każdorazowo chciałabym tyle napisać, że kiedy ze zmęczenia lub z braku czasu muszę ograniczyć długość posta, mam wrażenie, że nie warto pisać, bo znowu nie wyczerpię tematu.
Dzisiaj Iru dostała pierwszą dawkę chemioterapii. Decyzja co do samej chemioterapii nie była łatwa, ale nad tym nie będę się rozwodzić w tym miejscu (odkładam na później ;). Najważniejsze, że udało mi się załatwić karboplatynę, która jest trochę bezpieczniejszym lekiem (niż cisplatyna), oraz że Iru dostała kroplówkę i ma się, jak na razie, dobrze. 
Na miejscu była jednak mocno zdeprymowana, jak to ona - w sytuacjach stresujących trudno do niej dotrzeć, zamyka się w sobie.
Spotkałyśmy w sali do chemioterapii innego trzyłapka - goldena, który przyjmował już trzecią dawkę chemii. Jednak różnice w temperamencie spowodowały, że Iru wydawała się baaardzo smutna - on skakał, biegał, a ona stała skonsternowana i niezadowolona z miejsca, w którym się znalazła.
Pan doktor nakręcił jednak krótki filmik, pod wrażeniem, jak Iru przybija "piątkę" :) 


Padam ze zmęczenia, dobranoc :)

2013-05-24

Sposób na wroga

Iru zawsze charakteryzowała się stoickim spokojem. 
To raczej typ myślicielki, zatroskanej kondycją świata ;) Pomijając oczywiście momenty, kiedy na horyzoncie pojawia się potencjalna zdobycz...
Jej sposób na konflikt? Zobaczcie sami :)


To filmik nagrany tydzień po operacji, podobnie jak poprzedni.

2013-05-23

Trzyłapka - co dalej?

Minęły ponad dwa tygodnie od amputacji. Jedyne, co odróżnia Iru od czworonogów to to, że szybciej się męczy - ale to pewnie kwestia wprawy i wzmocnienia mięśni.
Bez problemu chodzi po schodach w górę i w dół, biega, kopie doły i przybija "pionę" - pozostała także postrachem okolicy, jak na akitę przystało ;) Nie biega za piłeczką, ani nie aportuje patyków tylko dlatego, że... nie robiła tego nigdy. To poniżej jej książęcej mości godności ;)


Cofając się odrobinę w przeszłość: w sobotę rana w jednym miejscu się rozeszła, zrobiła się w psie dziura o średnicy mniej więcej 1,5 cm, w miejscu, gdzie szew trzymał wcześniej gruby fałd skóry. Podejrzewam, że Iru pomogła sobie pazurami, kiedy nie było mnie w domu. Wyglądało to nienajlepiej, z ranki sączył się płyn surowiczy, ale na szczęście udało się połączyć z powrotem brzegi rany plastrami i otwór się zasklepił. Nie obyło się oczywiście bez konsultacji telefonicznej z chirurgiem i, na wszelki wypadek, z jeszcze jednym lekarzem. Przeżyliśmy ;)

Odkąd podjęłam decyzję o amputacji, stoję również przed decyzją dotyczącą podjęcia chemioterapii. W przypadku osteosarcomy chemioterapia jest leczeniem wspomagającym (tzw. chemioterapia adjuwantowa). Chcąc świadomie podjąć decyzję, czytam. Dużo - po angielsku i po polsku. Niestety, uzbrojona w tę wiedzę mam nadal tak samo trudną decyzję do podjęcia, bo nie ma żadnej gwarancji, że obejdzie się bez skutków ubocznych, że po leczeniu będzie zdrowa i że, powiedzmy, zyska 2 lata życia. 
Średnio po zabiegu amputacji i dobrej reakcji na leczenie dodatkowe psy przeżywały od 12 do 24 miesięcy. Wg różnych autorów psy mają szansę na przeżycie po podjęciu następujących kroków:
- amputacja bez chemioterapii: do 10% szans na przeżycie 1 roku;
- amputacja wraz z chemioterapią: od 30 do 62% na przeżycie 1 roku i od 7 do 20% na przeżycie 2 lat.
- chemioterapia z częściową amputacją i wstawieniem implantu: do 63% szans na przeżycie 1 roku.
- napromienianie i chemioterapia: do 50% szans na przeżycie roku.
 Wrócę do tego tematu w osobnym poście. Tymczasem, przed rozpoczęciem chemii, robimy jutro kolejne zdjęcie rtg klatki piersiowej. Oby dalej nie było tam niechcianych lokatorów...

Postępy: od tygodnia na trzech łapach


Postępy: czwarty dzień trzyłapki

Chciałam zachować chronologię wydarzeń opisując postępy trzyłapki Iru, ale chyba jednak brakujące fragmenty układanki dokładać będę sukcesywnie później. 
Dzisiaj wstawiam filmiki: najpierw nagrany czwartego dnia po amputacji, a za chwilę dołożę nagranie zrobione tydzień po :)



2013-05-18

Dzień trzeci

9. maja:
Dzisiaj bohaterce zdjęto opatrunek i wyjęto dreny. Od rana ma dobry humor, macha ogonem i skacze radośnie - nawet do gabinetu weterynaryjnego weszła samodzielnie! Nauczyła się też wysiadać z samochodu - prawdopodobnie uznała, że wyciągamy ją nieudolnie ;)
W klinice natomiast było spokojnie i tym razem nareszcie wszyscy mieli czas rozmawiać, więc wrażenia mam pozytywne. Oby teraz dobrze się goiło - żeby następna wizyta była w celu ściągnięcia szwów!

Dzień drugi

Zacytuję siebie samą z tamtego dnia:
Przeżyliśmy noc. Ja... spałam jak kamień  - chyba wiedząc, że Seb czuwa, pozwoliłam sobie ulec zmęczeniu. Wstałam tylko w nocy zrobić zastrzyk.
Iru miała lepsze i gorsze momenty, ale przeszła sama z pokoju do sypialni i w końcu spała, dosyć długo. Rano przywitała nas merdaniem ogona i charakterystycznym machnięciem łapą ("ej, pogłaszcz mnie"). Popiskiwała już z przerwami, a nie non-stop. Jest lepiej.
Za chwilę jedziemy na kontrolę. Ma spuchniętą tylną łapę - tę, w której jest wenflon. Martwi mnie, że opuchlizna nie schodzi od wczoraj mimo poluzowania opatrunku - ale za chwilę obejrzą to specjaliści. Czeka nas traumatyczne znoszenie na kocu na dwór i wizyta w tym stresującym miejscu...

Po wizycie pisałam: 
Panna dzisiaj postanowiła wziąć sprawę w swoje łapy i samodzielnie dohopsała z przychodni do auta, bezzwłocznie również do niego wskakując Zjadła pierwszy, nieduży posiłek i teraz odpoczywa. Na ten moment wszystko w porządku! Jutro zmiana opatrunku. 


2013-05-17

Operacja

W chwili, kiedy to piszę, minęło już 10 dni od operacji. Z dzisiejszej perspektywy trudno mi jest przywołać tamte emocje - ale był to chyba najtrudniejszy dzień w moim życiu. Wiedziałam, że amputacja przedniej łapy wraz z łopatką to poważna operacja. Bałam się tego bardzo. Przed operacją nie mogłam spać, a kiedy już spałam, śniły mi się koszmary. Na przykład, że przyjeżdżam po Iru i okazuje się, że amputowano jej zdrową łapkę...
Wiedziałam, że będzie trudno, ale nie spodziewałam się, że aż tak.
Przywieźliśmy Iru do kliniki chirurgii o 9:30. Byliśmy przy niej, kiedy dostała tzw. "głupiego jasia". Głaskaliśmy podczas golenia prawego boku i zakładania wenflonu - a potem pojechaliśmy do domu z przykazem, by wrócić po nią za dwie godziny. O dziwo, ten czas minął błyskawicznie!
Kiedy przyjechaliśmy, zastaliśmy Iru leżącą na stole. Ktoś kończył robić jej opatrunek. Leżała z zawiązanym pyskiem i przeraźliwie skamlała. To było jęczenie przeplatane skowytem. Sprawiała wrażenie, że strasznie ją to boli i trudno było mi uwierzyć pani anestezjolog na słowo, że nie, że to panika i pobudzenie po silnych lekach narkotycznych. Seb wysłuchiwał instrukcji dotyczących opatrunku, ja - leków przeciwbólowych. Ledwo powstrzymując płacz - tak bardzo przeraził mnie jej stan. Wiedziałam jednak, że nie mogę pozwolić sobie na słabość.
W samochodzie Iru nie przestawała skowyczeć, patrzyła na mnie niewidzącym wzrokiem, miała atak paniki w wyniku którego spadła na podłogę. Jakimś cudem wnieśliśmy ją na drugie piętro. Wszyscy padliśmy na podłogę. A ona cały czas jęczała. Ten jęk/płacz/skowyt towarzyszył nam przez cały dzień - 10 godzin nieustannie zawodziła. Nie od czasu do czasu, tylko non-stop. Krótka przerwa nastąpiła tylko chwilę po podaniu zastrzyku z morfiną, ale trwała jedynie dwie godziny. Leżeliśmy z nią na podłodze, głaszcząc uspokajająco. Po paru godzinach jej oddech się uspokoił, a ja przyzwyczaiłam się do nieprzerwanego skamlenia. 
Mimo szoku i przerażenia, jak tylko oddalałam się od niej, Iru wstawała i próbowała chodzić. Nieporadnie, ale jednak.

Jeszcze w dniu operacji wieczorem wynieśliśmy ją na kocu na dwór, a ona pokicała przez trawnik, żeby zrobić sioo (przez cały dzień piła sporo wody). 
Tak minął pierwszy dzień na trzech łapach.

Początek

Rak kości. Prawdopodobnie osteosarcoma (kostniakomięsak), czyli najbardziej złośliwy z nowotworów kości. Pierwszy raz taka hipoteza pojawiła się w listopadzie 2012 roku, kiedy Iru zaczęła kuleć i zdjęcie rentgenowskie wykazało przerzedzenie kości. Wtedy jeszcze liczyłam na to, że to zapalenie kości, choć - jak doczytałam później - zdarza się ono w Polsce niezwykle rzadko. Przez dwa tygodnie Iru dostawała leki przeciwzapalne i kulawizna ustąpiła. Jednak zaraz po ich odstawieniu Iru zaczęła z powrotem kuleć - więc po świętach zrobiłam kolejne zdjęcie rtg. 

Radiolog stwierdził, że charakter zmiany i jej umiejscowienie w nasadzie bliższej kości ramieniowej jest charakterystyczne dla osteosarcomy. Poinformował mnie również, że to bardzo agresywny nowotwór i  - mimo że nie widać przerzutów w płucach - to prawdopodobnie już są. W celu potwierdzenia jaki to nowotwór zalecił biopsję kości.

Biopsje były zrobione dwie, bo na podstawie pierwszej nie dało się postawić diagnozy. W końcu zapadł wyrok: osteosarcoma. Niektórzy weterynarze nie dawali nadziei, że Iru przeżyje dłużej niż pół roku - inni nie mówili nic. Miałam dwa wyjścia - i dwie opinie lekarskie. Pierwsza: jak najszybciej łapę amputować i poddać psa chemioterapii. Druga: nie narażać jej na traumatyczną operację i dodatkowe cierpienie oraz stres związany z jeżdżeniem do kliniki na chemioterapię, tylko dopóki da się jej zapewnić godne życie bez bólu, dopóki będzie radosna - starać się dać jej jak najwięcej miłości - a potem pozwolić jej odejść. Przekonana, że Iru ma przed sobą zaledwie parę miesięcy życia, a amputacja zbytnio go nie wydłuży, wybrałam opcję drugą - i zapomniałam o chorobie. A ona, wbrew przewidywaniom, kuśtykała spokojnie i za nic nie chciała przestać cieszyć się - na swój spokojny sposób - życiem.

Trzecie zdjęcie rtg, po pięciu miesiącach od pierwszego wykazało, że nadal nie ma przerzutów do płuc (a 4 miesiące wcześniej mówiono, że na pewno są, tylko ich nie widać). A także, że zmiana postępuje powoli - ale kość jest już bardzo słaba i może w każdej chwili się złamać. Okazało się również, że wyniki krwi Iru ma świetne. I przede wszystkim dalej chce jej się żyć!

Dlatego zdecydowałam się na amputację. 
Ponieważ nowotwór kości jest u psów rzadkim nowotworem, w języku polskim nie ma zbyt wielu informacji, które pomogłyby podjąć decyzje dotyczące leczenia oraz przejść przez amputację i rekonwalescencję. Szukając informacji i wsparcia, trafiłam na sporo stron amerykańskich - przede wszystkim www.tripawds.com - dzięki którym miałam możliwość dowiedzieć się, że to, przez co przechodzimy jest normalne. 
Postanowiłam opisać historię Iru na blogu, żeby pokazać, że lepiej skakać na trzech łapach, niż kuleć na czterech :)