2013-05-28

Pierwsza chemia

Nie nadążam z pisaniem postów, bo każdorazowo chciałabym tyle napisać, że kiedy ze zmęczenia lub z braku czasu muszę ograniczyć długość posta, mam wrażenie, że nie warto pisać, bo znowu nie wyczerpię tematu.
Dzisiaj Iru dostała pierwszą dawkę chemioterapii. Decyzja co do samej chemioterapii nie była łatwa, ale nad tym nie będę się rozwodzić w tym miejscu (odkładam na później ;). Najważniejsze, że udało mi się załatwić karboplatynę, która jest trochę bezpieczniejszym lekiem (niż cisplatyna), oraz że Iru dostała kroplówkę i ma się, jak na razie, dobrze. 
Na miejscu była jednak mocno zdeprymowana, jak to ona - w sytuacjach stresujących trudno do niej dotrzeć, zamyka się w sobie.
Spotkałyśmy w sali do chemioterapii innego trzyłapka - goldena, który przyjmował już trzecią dawkę chemii. Jednak różnice w temperamencie spowodowały, że Iru wydawała się baaardzo smutna - on skakał, biegał, a ona stała skonsternowana i niezadowolona z miejsca, w którym się znalazła.
Pan doktor nakręcił jednak krótki filmik, pod wrażeniem, jak Iru przybija "piątkę" :) 


Padam ze zmęczenia, dobranoc :)

2013-05-24

Sposób na wroga

Iru zawsze charakteryzowała się stoickim spokojem. 
To raczej typ myślicielki, zatroskanej kondycją świata ;) Pomijając oczywiście momenty, kiedy na horyzoncie pojawia się potencjalna zdobycz...
Jej sposób na konflikt? Zobaczcie sami :)


To filmik nagrany tydzień po operacji, podobnie jak poprzedni.

2013-05-23

Trzyłapka - co dalej?

Minęły ponad dwa tygodnie od amputacji. Jedyne, co odróżnia Iru od czworonogów to to, że szybciej się męczy - ale to pewnie kwestia wprawy i wzmocnienia mięśni.
Bez problemu chodzi po schodach w górę i w dół, biega, kopie doły i przybija "pionę" - pozostała także postrachem okolicy, jak na akitę przystało ;) Nie biega za piłeczką, ani nie aportuje patyków tylko dlatego, że... nie robiła tego nigdy. To poniżej jej książęcej mości godności ;)


Cofając się odrobinę w przeszłość: w sobotę rana w jednym miejscu się rozeszła, zrobiła się w psie dziura o średnicy mniej więcej 1,5 cm, w miejscu, gdzie szew trzymał wcześniej gruby fałd skóry. Podejrzewam, że Iru pomogła sobie pazurami, kiedy nie było mnie w domu. Wyglądało to nienajlepiej, z ranki sączył się płyn surowiczy, ale na szczęście udało się połączyć z powrotem brzegi rany plastrami i otwór się zasklepił. Nie obyło się oczywiście bez konsultacji telefonicznej z chirurgiem i, na wszelki wypadek, z jeszcze jednym lekarzem. Przeżyliśmy ;)

Odkąd podjęłam decyzję o amputacji, stoję również przed decyzją dotyczącą podjęcia chemioterapii. W przypadku osteosarcomy chemioterapia jest leczeniem wspomagającym (tzw. chemioterapia adjuwantowa). Chcąc świadomie podjąć decyzję, czytam. Dużo - po angielsku i po polsku. Niestety, uzbrojona w tę wiedzę mam nadal tak samo trudną decyzję do podjęcia, bo nie ma żadnej gwarancji, że obejdzie się bez skutków ubocznych, że po leczeniu będzie zdrowa i że, powiedzmy, zyska 2 lata życia. 
Średnio po zabiegu amputacji i dobrej reakcji na leczenie dodatkowe psy przeżywały od 12 do 24 miesięcy. Wg różnych autorów psy mają szansę na przeżycie po podjęciu następujących kroków:
- amputacja bez chemioterapii: do 10% szans na przeżycie 1 roku;
- amputacja wraz z chemioterapią: od 30 do 62% na przeżycie 1 roku i od 7 do 20% na przeżycie 2 lat.
- chemioterapia z częściową amputacją i wstawieniem implantu: do 63% szans na przeżycie 1 roku.
- napromienianie i chemioterapia: do 50% szans na przeżycie roku.
 Wrócę do tego tematu w osobnym poście. Tymczasem, przed rozpoczęciem chemii, robimy jutro kolejne zdjęcie rtg klatki piersiowej. Oby dalej nie było tam niechcianych lokatorów...

Postępy: od tygodnia na trzech łapach


Postępy: czwarty dzień trzyłapki

Chciałam zachować chronologię wydarzeń opisując postępy trzyłapki Iru, ale chyba jednak brakujące fragmenty układanki dokładać będę sukcesywnie później. 
Dzisiaj wstawiam filmiki: najpierw nagrany czwartego dnia po amputacji, a za chwilę dołożę nagranie zrobione tydzień po :)



2013-05-18

Dzień trzeci

9. maja:
Dzisiaj bohaterce zdjęto opatrunek i wyjęto dreny. Od rana ma dobry humor, macha ogonem i skacze radośnie - nawet do gabinetu weterynaryjnego weszła samodzielnie! Nauczyła się też wysiadać z samochodu - prawdopodobnie uznała, że wyciągamy ją nieudolnie ;)
W klinice natomiast było spokojnie i tym razem nareszcie wszyscy mieli czas rozmawiać, więc wrażenia mam pozytywne. Oby teraz dobrze się goiło - żeby następna wizyta była w celu ściągnięcia szwów!

Dzień drugi

Zacytuję siebie samą z tamtego dnia:
Przeżyliśmy noc. Ja... spałam jak kamień  - chyba wiedząc, że Seb czuwa, pozwoliłam sobie ulec zmęczeniu. Wstałam tylko w nocy zrobić zastrzyk.
Iru miała lepsze i gorsze momenty, ale przeszła sama z pokoju do sypialni i w końcu spała, dosyć długo. Rano przywitała nas merdaniem ogona i charakterystycznym machnięciem łapą ("ej, pogłaszcz mnie"). Popiskiwała już z przerwami, a nie non-stop. Jest lepiej.
Za chwilę jedziemy na kontrolę. Ma spuchniętą tylną łapę - tę, w której jest wenflon. Martwi mnie, że opuchlizna nie schodzi od wczoraj mimo poluzowania opatrunku - ale za chwilę obejrzą to specjaliści. Czeka nas traumatyczne znoszenie na kocu na dwór i wizyta w tym stresującym miejscu...

Po wizycie pisałam: 
Panna dzisiaj postanowiła wziąć sprawę w swoje łapy i samodzielnie dohopsała z przychodni do auta, bezzwłocznie również do niego wskakując Zjadła pierwszy, nieduży posiłek i teraz odpoczywa. Na ten moment wszystko w porządku! Jutro zmiana opatrunku. 


2013-05-17

Operacja

W chwili, kiedy to piszę, minęło już 10 dni od operacji. Z dzisiejszej perspektywy trudno mi jest przywołać tamte emocje - ale był to chyba najtrudniejszy dzień w moim życiu. Wiedziałam, że amputacja przedniej łapy wraz z łopatką to poważna operacja. Bałam się tego bardzo. Przed operacją nie mogłam spać, a kiedy już spałam, śniły mi się koszmary. Na przykład, że przyjeżdżam po Iru i okazuje się, że amputowano jej zdrową łapkę...
Wiedziałam, że będzie trudno, ale nie spodziewałam się, że aż tak.
Przywieźliśmy Iru do kliniki chirurgii o 9:30. Byliśmy przy niej, kiedy dostała tzw. "głupiego jasia". Głaskaliśmy podczas golenia prawego boku i zakładania wenflonu - a potem pojechaliśmy do domu z przykazem, by wrócić po nią za dwie godziny. O dziwo, ten czas minął błyskawicznie!
Kiedy przyjechaliśmy, zastaliśmy Iru leżącą na stole. Ktoś kończył robić jej opatrunek. Leżała z zawiązanym pyskiem i przeraźliwie skamlała. To było jęczenie przeplatane skowytem. Sprawiała wrażenie, że strasznie ją to boli i trudno było mi uwierzyć pani anestezjolog na słowo, że nie, że to panika i pobudzenie po silnych lekach narkotycznych. Seb wysłuchiwał instrukcji dotyczących opatrunku, ja - leków przeciwbólowych. Ledwo powstrzymując płacz - tak bardzo przeraził mnie jej stan. Wiedziałam jednak, że nie mogę pozwolić sobie na słabość.
W samochodzie Iru nie przestawała skowyczeć, patrzyła na mnie niewidzącym wzrokiem, miała atak paniki w wyniku którego spadła na podłogę. Jakimś cudem wnieśliśmy ją na drugie piętro. Wszyscy padliśmy na podłogę. A ona cały czas jęczała. Ten jęk/płacz/skowyt towarzyszył nam przez cały dzień - 10 godzin nieustannie zawodziła. Nie od czasu do czasu, tylko non-stop. Krótka przerwa nastąpiła tylko chwilę po podaniu zastrzyku z morfiną, ale trwała jedynie dwie godziny. Leżeliśmy z nią na podłodze, głaszcząc uspokajająco. Po paru godzinach jej oddech się uspokoił, a ja przyzwyczaiłam się do nieprzerwanego skamlenia. 
Mimo szoku i przerażenia, jak tylko oddalałam się od niej, Iru wstawała i próbowała chodzić. Nieporadnie, ale jednak.

Jeszcze w dniu operacji wieczorem wynieśliśmy ją na kocu na dwór, a ona pokicała przez trawnik, żeby zrobić sioo (przez cały dzień piła sporo wody). 
Tak minął pierwszy dzień na trzech łapach.

Początek

Rak kości. Prawdopodobnie osteosarcoma (kostniakomięsak), czyli najbardziej złośliwy z nowotworów kości. Pierwszy raz taka hipoteza pojawiła się w listopadzie 2012 roku, kiedy Iru zaczęła kuleć i zdjęcie rentgenowskie wykazało przerzedzenie kości. Wtedy jeszcze liczyłam na to, że to zapalenie kości, choć - jak doczytałam później - zdarza się ono w Polsce niezwykle rzadko. Przez dwa tygodnie Iru dostawała leki przeciwzapalne i kulawizna ustąpiła. Jednak zaraz po ich odstawieniu Iru zaczęła z powrotem kuleć - więc po świętach zrobiłam kolejne zdjęcie rtg. 

Radiolog stwierdził, że charakter zmiany i jej umiejscowienie w nasadzie bliższej kości ramieniowej jest charakterystyczne dla osteosarcomy. Poinformował mnie również, że to bardzo agresywny nowotwór i  - mimo że nie widać przerzutów w płucach - to prawdopodobnie już są. W celu potwierdzenia jaki to nowotwór zalecił biopsję kości.

Biopsje były zrobione dwie, bo na podstawie pierwszej nie dało się postawić diagnozy. W końcu zapadł wyrok: osteosarcoma. Niektórzy weterynarze nie dawali nadziei, że Iru przeżyje dłużej niż pół roku - inni nie mówili nic. Miałam dwa wyjścia - i dwie opinie lekarskie. Pierwsza: jak najszybciej łapę amputować i poddać psa chemioterapii. Druga: nie narażać jej na traumatyczną operację i dodatkowe cierpienie oraz stres związany z jeżdżeniem do kliniki na chemioterapię, tylko dopóki da się jej zapewnić godne życie bez bólu, dopóki będzie radosna - starać się dać jej jak najwięcej miłości - a potem pozwolić jej odejść. Przekonana, że Iru ma przed sobą zaledwie parę miesięcy życia, a amputacja zbytnio go nie wydłuży, wybrałam opcję drugą - i zapomniałam o chorobie. A ona, wbrew przewidywaniom, kuśtykała spokojnie i za nic nie chciała przestać cieszyć się - na swój spokojny sposób - życiem.

Trzecie zdjęcie rtg, po pięciu miesiącach od pierwszego wykazało, że nadal nie ma przerzutów do płuc (a 4 miesiące wcześniej mówiono, że na pewno są, tylko ich nie widać). A także, że zmiana postępuje powoli - ale kość jest już bardzo słaba i może w każdej chwili się złamać. Okazało się również, że wyniki krwi Iru ma świetne. I przede wszystkim dalej chce jej się żyć!

Dlatego zdecydowałam się na amputację. 
Ponieważ nowotwór kości jest u psów rzadkim nowotworem, w języku polskim nie ma zbyt wielu informacji, które pomogłyby podjąć decyzje dotyczące leczenia oraz przejść przez amputację i rekonwalescencję. Szukając informacji i wsparcia, trafiłam na sporo stron amerykańskich - przede wszystkim www.tripawds.com - dzięki którym miałam możliwość dowiedzieć się, że to, przez co przechodzimy jest normalne. 
Postanowiłam opisać historię Iru na blogu, żeby pokazać, że lepiej skakać na trzech łapach, niż kuleć na czterech :)